Od dawna powtarzam wszystkim ślepo zapatrzonym w naukę, że ona również podlega naciskom ideologicznym oraz politycznym, a koncerny i korporacje często ustawiają badania tak, aby przedstawiały to co one chcą by przedstawiały. Tak jest w tym wypadku.
„W niemieckim dzienniku „Welt am Sonntag” opublikowano artykuł, w którym opisano skandal związany z wywoływaniem koronapaniki za pomocą środków masowego przekazu w Niemczech. Tytuł brzmi „maksymalna kolaboracja”.
O skandalu w gigantycznych rozmiarach możemy przeczytać w „Welt am Sonntag”. Gazeta przedstawiła dwa artykuły, z których jeden był drukowany w wersji papierowej, a drugi został opublikowany na stronie internetowej dziennika.
W połowie marca ubiegłego roku w Niemczech wprowadzono pierwszy lockdown. Stało się tak za sprawą ministra spraw wewnętrznych Horsta Seehofera z CSU, który kierował się radami Christiana Drostena oraz Lothara Wielera, szefa Instytutu Kocha.
Po wprowadzeniu lockdownu obaj podtrzymywali jedną wersję wydarzeń: krajowi grozi katastrofa, jeśli nastąpi szybkie otwarcie i powrót do normalności. Obaj postulowali m.in. podtrzymanie lockdownu na Święta Wielkiej Nocy, czemu przeciwny był minister Seehofer.
Sprawą miał zająć się sekretarz stanu w resorcie, czyli Markus Kerber.
Kerber miał prosty plan: chciał zgromadzić czołowych naukowców z kilku instytutów badawczych i uniwersytetów. Razem mieli stworzyć dokument, który następnie posłuży jako legitymacja dla dalszych obostrzeń.
Kerber wysłał odpowiednią wiadomość e-mail do naukowców, którzy następnie spełnili jego życzenie. Zaledwie kilka dni po otrzymaniu prośby dostarczyli niezbędnych informacji do niejawnego artykułu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, który w możliwie najbardziej dramatyczny sposób przedstawiał zagrożenie, jakie stwarza koronawirus i który był powielany przez kolejne media.
Nakreślono w nim między innymi „najgorszy scenariusz”, zgodnie z którym, gdyby Niemcy nic nie zrobili, do końca mniemanej pandemii koronawirusa zginęłoby ponad milion ludzi w kraju.
„Welt am Sonntag” otrzymał obszerną korespondencję, która dokładnie pokazuje, co wydarzyło się między najwyższym kierownictwem ministerstwa, a naukowcami w tych krytycznych dniach marca 2020 roku.
Upublicznione materiały wskazują na to, iż Seehofer wykorzystywał swój autorytet do tego, by współpracujących z nim naukowców zatrudnić do celów politycznych, natomiast ci z radością przyjęli to zadanie powierzone przez szefa resortu.
Około 200 stron e-maili dowodzi zatem, że przynajmniej w tym przypadku naukowcy nie działali tak niezależnie, jak powinni i jak przedstawiał to od początku mniemanej pandemii rząd federalny, ale pracowali nad z góry określonymi założeniami, dla określonego przez polityków celu.
Obecny lockdown pod pretekstem kolejnej fali koronawirusa został zapowiedziany w Niemczech do połowy lutego, jednak już teraz pojawiają się informacje o tym, że – mimo kampanii szczepień – ma on zostać przedłużony, zapewne o kolejne dwa tygodnie (i tak w kółko – red.).”
Myślicie, że w Polsce było inaczej? Za posiadanie odmiennego zdania o tym co przyjęte w mainstreamie można dziś stracić pracę, albo nie otrzymać grantu na badania, więc większość lekarzy i naukowców siłą rzeczy zmuszona jest mówić to co chce rząd. A inni to w ogóle chcą się dzięki temu rozpromować, oraz wybić. W Niemczech był już przypadek prawniczki, która mówiła, że lockdown zabije więcej ludzi niż wirus, to ją szybko stamtąd wyrzucili.
Na poparcie pierwszego akapitu mojego postu pragnę przypomnieć w mocnym skrócie historię benzyny ołowiowej – przy której wielkie koncerny dla zysku zatruły miliony ludzi metalem ciężków, finansując przy tym badania, które wmawiały opinii publicznej, że beznyna ołowiowa jest bezpieczna. Znajdowała się ona na rynku przez 40 lat, dopiero w latach 70. wycofano ją z rynku.
Jak do tego doszło? Otóż celem było wyeliminowanie stukotów w silniku – skupiono się w tym celu na paliwie. Zastosowanie ołowiu miało je zapewnić. Pierwotne szacunki mówiły o tym, że jego opatentowanie i zastosowanie pozwoli zdobyć 20 proc. rynku i zarobić 3 centy na litrze. Ostatecznie zarobiono o wiele więcej.
Sukces nie był jednak oczywisty od samego początku. Właściwie to był on raczej niespodziewany. Gdyby bowiem uznać, że ludzie są racjonalni i cokolwiek wiedzą o świecie, trudno byłoby przewidywać, że będą masowo lać do baków truciznę, której szkodliwe właściwości znano od co najmniej 3 tys. lat.
Tymczasem wystarczyło kilkanaście lat, by 80 proc. benzyny wlewanej do baków w USA zawierało ołów. Wielu ludzi umarło z powodu zatrucia nią.
Początkowo nie brakowało ostrzeżeń. Najważniejsze skrupulatnie wyliczył Jamie Kitman, autor obszernego artykułu w magazynie „The Nation”. Naukowcy i fachowcy zwracali uwagę nie tylko na to, że ołów jest trucizną, ale także na jego „trwałość” i to, że kiedy raz dostanie się do środowiska, zostaje w nim na bardzo długi czas.
Pytanie rzeczywiście było trafne i podnosiło je wielu ekspertów. Nie mogło być inaczej, bo fatalne skutki ołowiu dla ludzi były dobrze znane. Wiedziano też, jak wygląda zatrucie pierwiastkiem, który jest silną neurotoksyną. Z pozoru więc sprawa mogła wydawać się przegrana. Lecz General Motors miał bardzo skuteczny dział marketingu, który przeprowadził mistrzowską rozgrywkę.
Zademonstrowano znajdując najbardziej podatny na korupcję urząd i poproszono go o zbadanie sprawy. Więcej o tym tutaj:
Dla zysku zatruli miliony ludzi. W Polsce też
Link do artykułu o przekupstwie naukowców:
Afera w Niemczech! Naukowcy popierali lockdown na zamówienie polityków
Coronavirus lockdown: German lawyer detained for opposition
Źródło: Ciężka Artyleria
